(felieton z 2021)

Pamiętacie dziatki i dziadki, jak kiedyś pisałam o Pipi? Że wzięłam yorkshira terriera miniaturkę od psio-ludzkiego fryzjera, bo był to pies niechciany, zwrotny, z przeszłością i bez przyszłości? To teraz opowiem, jak wyglądały i wyglądają moje losy z psem podręcznym i jakie obserwacje uczestniczące poczyniłam.

Otóż jak szybko zauważyłam - Yorki generalnie składają się z pęcherza moczowego i żołądka. Pipi - jak już kiedyś elokwentnie zwróciłam uwagę, czyta się jak dziecięce, anglosaskie ostrzeżenie przed zsiusianiem “pee-pee!” Nigdy nie nazywajcie tak swojego psa! Tym bardziej suki, gdyż jest to samospełniające się proroctwo. Siki yorkshire terriera, mam wrażenie, że nie różnią się objętością od sików psa w typie niedźwiedzia grizzli. Niestety, Pipi przechrzczona na Pipsona nie zmieniła swojej objętości. Jedynie co, to nauczyła się sikać na dworze. To znaczy wie, że można. Ale nie zawsze z tej wiedzy korzysta.

Ponoć yorki są tak małe, że ludzie potrafią nie dostrzegać w porę ich potrzeb, co powoduje, że przestają one bawić się w sygnalistów i dawać znaki. Pipson ma dość byle jaką przeszłość. Otóż był więźniem w stalowej klatce. I to zdaje się przez większość swojego życia. Była psem do powielania gatunku i pomnażania zysków. Nie raz rodziła szczenięta, które zapewne można było pomylić z chomikami (bo to jest naprawdę mały york!). Kiedy zaczęła się psuć, poleciały jej zęby i oczy, jej pani poleciała po nowego rasowego piesuńcia. Pipson miał zostać oddany do innej klatki - tej w schronisku dla zwierząt. Zanim trafiła do mnie, przeszła przez wiele rąk i domów, bo każdy chciał mieć małego, rasowego pieska. Tylko mało kto się spodziewał, że psy sikają. No ja się spodziewałam, bo uprzedziła mnie o tym fryzjerka, która dała jej dom tymczasowy. Tymczasem przez zaćmienie umysłu, pomroczność jasną, wzięłam sikającego yorka w ciemno.

Kiedy po roku znów przyszło do leczenia Pipisławki zrozumiałam motywacje finansowe pierworodnej właścicielki. Mały, stary pies jest jak wielka locha skarbonka. Yorek świniorek. Nowy pies jest jak inwestycja - można pomnażać. Stary pies… hmm… lepiej nie dzielić się informacjami o tym ile się wydało na pakiet usług weterynaryjnych.

Zahaczmy jeszcze o kwestie rasowe. Nie jestem rasistką - uwielbiam kundle. Alfred jest mieszańcem, choć tak powabnym, że na spacerze zawsze, bez wyjątku jestem dopytywana o jego rasę. Trochę wstydziłam się pojawiać publicznie z Pipsonem, gdyż mały pies rasowy w jakiś sposób pozycjonuje właściciela. Nie chciałam uchodzić za panią w różowym futerku. Blondynkę z tipsem. No i taki snobizm! Ja z psem rasowym! Psem za pieniądze! Z przyjacielem, którego sobie kupiłam… Tak - im więcej wiem o tym, z iloma chorobami i zwyrodnieniami wiążą się modyfikacje genetyczne psów rasowych, tym bardziej uważam, że kundelki to najmniej skrzywdzone psy przez rasę ludzką.

Czy ja mówiłam, że nie lubiłam nigdy yorków? W ogóle zaklinałam, że nie lubię żadnych małych psów. Małe psy bywają bardzo hałaśliwe, ale i agresywne. Upinane są w puszorek nie dlatego, żeby im się łeb nie urwał. O nie! To wszystko w hołdzie Wielkiemu Houdiniemu, który potrafił pojawiać się i znikać. Takie yorki na przykład, gdy idzie duży pies, wyszczekują szereg brzydkich słów na temat jego psiej matki. A kiedy ten duży się wkurzy i ruszy, żeby powiedzieć temu yorkowi coś do ucha, nagle cyk! Yorka nie ma. Za pomocą swojego właściciela wykonał właśnie skok antybungee i zniknął z pola widzenia adresata wyzwisk. Zupełnie jakby nie był psem, a jojo. Właściciel takiego yorka umie zgrabnym, wyćwiczonym ruchem nadgarstka, pociągnąć za sznurki i złapać małego w ramiona, nie przerywając klikania w smartphona. Duże psy doprowadza to do szału. Bo wyszło na to, że słyszą głosy, a g… widzą.

Pipi na szczęście jest psem pokojowym na spacerze, a bojowym w pokoju i w zagrodzie. To ona awizuje listonosza i goni obcego kota. A kiedy z Helą udajemy, że się bijemy, wzrusza mnie do łez, bo zawsze bierze stronę Helenki, a mnie próbuje powalić na ziemię i przytrzymać za kark. No, a przynajmniej tak sobie wyobrażam, kiedy łaskocze mnie w kostki pazurkami.

Każde zwierze i każda historia może nas otworzyć na nowe, zrewidować światopogląd i po prostu zmienić. Mnie dopadło w pewnym momencie pytanie egzystencjalne, szturchające sumienie - jak można mówić, że się nie lubi jakiejś rasy. W końcu każdy jej przedstawiciel ma inną duszę, charakter… gdzieś tam jest wspólny mianownik zewnętrzny - na przykład typ urody, ale środek jest zawsze inny. I głupio mi się zrobiło, że ja, magistra socjologii, naczelna antropomorfizatorka zwierząt, mogłam tak uogólniać. Każda historia i każde zwierze może nas czegoś nauczyć. Cóż, ja przez miniaturkę dojrzałam swą niedojrzałą małostkowość.

No dobrze, ja tu o kwestiach równości rasowych i nierasowych, ale u nas w domu był poważniejszy problem. Problem antagonizmów międzygatunkowych. Nasz kot Maurycy bał się Pipsona. Bał się jak diabli, bo niby to to szczeka jak pies, małe jak nornica i wszędzie się wciśnie, nawet do ulubionej podłóżkowej kryjówki, ale je psie chrupki, choć chrupki tak drobne jak dla kota…

Kto kiedyś czytał mój tekst o Pipsonku to pewnie się domyśla, że teraz dla uproczeszczenia nie pisałam o drugim przygarniętym yorku - Tuni. Tunię zwaną Tuńczykiem udało mi się przekazać dobrym ludziom. Dwa yorki w domu były za dużym wyzwaniem. Nawet dla samotnej matki z dzieckiem. Dwa stare yorki były też nie do pogodzenia ze starym kotem. Kiedy małe bydlaczki zostały rozdzielone, zaczęły lepiej się zachowywać - Tunia mniej sikać w interiorze, Pipson mniej pryskać w eksterior (byłam już gotowa uszczelnić płot pianką poliuretanową). A co najważniejsze - Pipi zaczęła czuć respekt przed Maurycym. Zdarzało jej się jeszcze nieraz z rozpędu pogonić za kotem, ale gdy ten się tylko odwracał i unosił brew, robiła szybki w tył zwrot i oddalała się, pogwizdując.

Po roku nadszedł ten moment, kiedy przestali się brzydzić leżenia na jednej poduszce. A jeśli chodzi o Pipsona i Alfreda to bywa, że śpią na jednym łóżku. Ze mną oczywiście. Jak się zmieszczę.

A dziwiłam się sąsiadowi! Opowiadał, że też miał małego yorka (chyba Pitusia, bo wszystkie imiona yorków można wypiszczeć) i ten york, jak już był stary i nie mógł sam wskoczyć do łóżka, to sąsiad zbudował mu drabinkę. Mówcie, co chcecie, ale spanie ze zwierzętami jest tak samo obrzydliwie cudowne, co niehigieniczne. Lecz nie zna życia, kto nie spał ze zwierzętami.

Yorki to psy niezwykłe. Potrafią biec w miejscu. Na przykład kiedy sięgam do klamki, aby otworzyć trzodzie drzwi, to Pipson przebiera nogami jak diabeł tasmański z kreskówki, żeby jak rakieta wystrzelić, gdy zrobi się odpowiedni prześwit. Mam wrażenie, że yorków nie dotyczy też grawitacja, że nie muszą nawet używać wszystkich łap do galopu, bo są tak lekkie. Na kolanach grzeją jak termofory, tyle że są lżejsze i nie przeciekają (chyba że się je za długo trzyma, albo założy nogę na nogę).

Trochę to trwało, zanim polubiłam i ostatecznie pokochałam Pipsonisko. Ale też to ten zwierz diametralnie się zmienił. Sika głównie na dworze, zakolegował się z Alfredem i Maurycym, mniej szczeka i mniej się boi. Uwielbia się przytulać, chrapie na kolanach z wywalonym ufnie podwoziem, nie to, co na początku, kiedy jedynie potrafił się kulić na kolanach.

Pipson stał się psem pogodnym i uroczym. No, chyba że Alfred chce jej odebrać bułkę, wtedy wychodzi z Pipi potwór. Zresztą przy tej okazji, chcę powiedzieć, że Pipi ma dość dziwne poczucie humoru. Otóż ona uwielbia zastawiać pułapki na niedźwiedzia (Alfreda). Zostawia na widoku miskę, albo kawałek parówki i kiedy Alfred dostrzega łatwą zdobycz, zbliża do podrobów, to nagle, spod szafki, łóżka, z lodówki wyskakuje z jazgotem Pipi i rzuca mu się do szyi. I trzyma. I się huśta. Woltyżerka na psie. Alfred czuje jedynie, jakby mu się jakiś oset przyczepił, gdyż albowiem Pipson, choćby rozdziawiała szczękę jak żmija, nijak nie wgryzłaby się tym małym pyszczkiem dalej niż w okrywę futra.

Ja też się zmieniłam. Tak, wiem - pisałam wcześniej. Ale zmieniłam się dalej, bardziej. Człowiek upodabnia się do swojego pupila. Zaczynam mieć w sobie coś z tej suki. Przyswoiłam sobie i ugrunotwałam myśl, że wszystko zależy od perspektywy, że wszystko jest wzgledne, ale i że ludzie bywają bezwzględni. I że jak cię inni nie widzą to mów głośniej. Przefarbowałam się na blond i kupiłam różowe futerko (świetnie konweniuje z różową smyczą). Cóż, czy Wy też to widzicie? Zauważyłam w Pipsonie człowieka. Odbiłam się w oczach tej małej suki, kiedy patrzyła we mnie tym swym wiernym, filuternym wzrokiem. A, i jeszcze poczułam nadzieję, że zawsze jest szansa na to, że w końcu znajdzie się ktoś, kto otoczy nas troską i miłością. Bez względu na metrykę, stan uzębienia, czy problemy z trzymaniem moczu.
Kłaniam się,
Marta Tygrys Pokorska-Jurek






"Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu II" Doroty Masłowskiej

Comments